piątek, 31 sierpnia 2012

2. Nowy lokator na Baker Street

John Watson po powrocie z Afganistanu nie miał zbyt wiele chęci do życia. Składało się ono bowiem tylko ze spania i wizyt u terapeutki. Trudno więc się dziwić, że z radością przyjął propozycję przeprowadzki. Zmiana otoczenia, życie wśród ludzi. Wydawał się to być bardzo dobry pomysł. Wtedy poznał Jego. Wysoki, nienaturalnie chudy brunet z niebieskimi jak niebo oczami. Czysty geniusz połączony z szaleństwem. Sherlock Holmes.
W krótkim czasie życie lekarza stało się o wiele ciekawsze. Pogonie, strzelaniny, miejsca zbrodni. Czasem jakieś randki. Przesiadywanie przed kominkiem na Baker Street z kubkiem gorącej czekolady i wsłuchiwanie sięw spokojną grę detektywa.
I tak sobie żyli. Dwójka niesamowicie dziwnych przyjaciół. Lekarz i detektyw.





Aż w końcu ktoś się wprowadził.

---

Był piękny, wrześniowy poranek. Cisza i spokój po raz pierwszy od dawna zagościły na Baker Street. John rozkoszował się nimi popijając w kuchni kawę. Miał naprawdę dobry humor, którego nie zniszczyły nawet nowe nabytki jego współlokatora – trzy duże palce od stopy w słoiku stojącym przy zlewie. Zapewne następny eksperyment.
Westchnął cicho przymykając oczy. Było mu tak dobrze.

I nagle rozległ się głośny huk.

A po nim cichy jęk.

Blondyn zmarszczył brwi. Wstał od stołu i wyszedł na korytarz. Z dołu słychać było jakieś szepty. Powoli zaczął schodzić po schodach.
- Naprawdę nic mi nie jest pani Hudson – usłyszał i odetchnął z ulgą.
- Ależ ta torba jest bardzo ciężka. Będziesz miał siniaki. Zaraz przyniosę ci jakąś maść – bąknęła kobieta odwracając się – Och… John. Obudziliśmy cię?
- Nie. Nie spałem już od dłuższego czasu – oznajmił z delikatnym uśmiechem, który wkradał mu się na twarz za każdym razem, gdy rozmawiał ze staruszką – A pan to…?
-Em… Felix Bell – mówiąc to, podszedł do niego .– John Watson?
- Chyba tak – odparł i uścisnął mu rękę - Zgaduję, że jest pan nowym lokatorem
- Zgadza się. Wynająłem mieszkanie na drugim piętrze. 221c –mruknął mężczyzna – przepraszam, nie mam teraz czasu na rozmowy. Muszę się rozpakowaći pędzić do pracy.
- W takim razie zapraszam na obiad – powiedział łagodnie –Mam zamiar zrobić lazanię.
- Przyjdę – powiedział nowy i ruszył na górę.
- Kochany chłopak. Niesłychanie miły– stwierdziła gospodyni –Upiekę wam ciasteczka czekoladowe. Wiem jak bardzo je lubicie.
- Dziękuję, pani Hudson.

---

- Sherlock! – zawołał wchodząc do salonu. Detektyw siedział w fotelu ze skrzypcami w jednej ręce i telefonem w drugiej. Miał nieobecny wzrok, jak za każdym razem, gdy rozmyślał. Co oznacza, że…
- Masz nową sprawę – stwierdził Watson siadając na kanapie –Co tym razem?
- Przypadek naszego nowego lokatora – oznajmił Holmes odkładając instrument na stolik obok – Pomyśl tylko. Mężczyzna około 30 rokużycia, prawnik z krótkim stażem, jednak dobry w swoim fachu. Przystojny i miły, przywiodła go tu prawdopodobnie śmierć żony, z którą nie był jednak w zbyt dobrych stosunkach. I właśnie to mnie zastanawia.
- Jest sens pytać jak to wydedukowałeś? – spytał John przecierając oczy ręką.
- Sposób wysławiania się i trzymane w rękach akta, jak również księga praw wystająca z walizki wskazują na prawnika. Jest młody. Studia ukończył niedawno, jednak ma dość pieniędzy, by wynająć mieszkanie w tak dobrym punkcie jak Baker Street, stąd wnioskuję, że musi być dobry w tym, co robi. Ma mocną opaleniznę. Na palcu widać ślad po obrączce, którą zdjął prawdopodobnie po śmierci żony – Ally Bell, której zgon był ogłoszony niedawno w gazetach. Podobno popełniła samobójstwo. Gdyby był do niej bardzo przywiązany nosiłby obrączkę nadal i opłakiwał stratę. Jest jednak jak obaj widzieliśmy w bardzo dobrym humorze. Wręcz znakomitym. Mam pewną teorię. Muszę dokładnie przeanalizować tę sprawę.
- Podglądałeś nas? – zapytał zdziwiony.
- Nie po raz pierwszy.
- Nieważne. Musimy posprzątać. Zaprosiłem go dziś na obiad – westchnął lekarz wstając na równe nogi.
- Przecież jest czysto – zdziwił się detektyw.
- Sprawdź lepiej w słowniku pojęcie czystości.

---

Sprzątanie szło dość opornie. W końcu po trzech godzinach salon był zdatny do użytku.
- Najgorsze jeszcze przed nami. Przepraszam, przede mną!– twarz Watsona wykrzywił grymas – Mógłbyś się ruszyć i pomóc mi sprzątnąć kuchnię?
- Po co? Przecież możemy zjeść w salonie –stwierdził detektyw.
- Zjemy, ale i tak musimy ją całą wyszorować zanim zacznie żyć własnym życiem  – mruknął ironicznie lekarz – Poza tym, gdzie zrobię obiad?– podał mu worek na śmieci – Wyrzucaj te swoje… eksperymenty, albo przynajmniej je gdzieś pochowaj. I nie! Nie w lodówce!
- Dobrze – westchnął – Ale uszy muszą zostać w zamrażalniku, bo zaczną się rozkładać.
- Tak samo jak te twoje palce? – zapytał blondyn – śmierdzą.Pozbądź się ich.
Detektyw bąknął coś cicho pod nosem i wykonał polecenie.
Po długim czasie kuchnia lśniła. Wszystko było umyte i pochowane. John westchnął cicho.
- Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem było tu tak czysto –powiedział z uśmiechem – Zacznę robić lazanię, a ty… po prostu nie nabrudź,zgoda? Pograj sobie na skrzypcach, pomyśl, wydedukuj coś, rób, co tam chcesz.
- A nie mogę tu po prostu posiedzieć i dotrzymać ci towarzystwa?
- Towa… co? Ty? Dotrzymać towarzystwa? Ktoś cię podmienił,czy co? – mówiąc to wyciągnął naczynie żaroodporne i składniki kupione poprzedniego dnia.
- Nic mi o tym nie wiadomo – rzekł z uśmiechem detektyw siadając na krześle – Zaprosiłem Lestrada. Może się przydać.
- Do czego? – spytał zdziwiony Watson. Jednak Holmes nie powiedział już ani słowa. Może to i lepiej?

---

Obiad przebiegał w bardzo dobrej i przyjaznej atmosferze. Nawet Holmes starał się być miły dla nowego lokatora – co oczywiście Watsona bardzo niepokoiło. Jednak jego uśmiech zdradzał, że coś jest nie tak. Byłbardzo sztuczny.
- Felix – mruknął – wspaniałe imię. Pasuje do ciebie.
- Dziękuję – odparł Bell spokojnie.
- Pewnie bardzo podobało się twojej żonie. Przykro mi z powodu jej śmierci.
- Bardzo to przeżyłem – bąknął mężczyzna.
- Zapewne… - westchnął detektyw pocierając skroń – Zdradziła cię.
- Słucha… ?
- Nie byliście w dobrych stosunkach – przerwał mu geniusz - Musiałeś chować do niej jakąś urazę. Zdrada jest najbardziej prawdopodobna…
- Sherlock…
- Nie mogłeś znieść faktu, że nie była ci wierna. Wyniknęła z tego kłótnia. Bardzo poważna. Powoli przestawałeś dawać sobie radę z gniewem. Inna osoba po prostu wyszłaby z hukiem z mieszkania, jednak ty nigdy nie lubiłeś uciekać od problemów, prawda? Wolałeś się z nimi zmierzyć. W końcu powiedziała ci coś okropnego, co wytrąciło cię z równowagi. Wyciągnąłeś broń.Ona się przeraziła. Próbowała cię udobruchać, jednak nie zamierzałeś jej dłużej słuchać. Upozorowałeś samobójstwo. Oczywiście ciąg zdarzeń mógł być trochę inny, jednak ten jest chyba najbardziej prawdopodobny i tobie sprzyjający. Zbrodnia w afekcie. Ciasteczko?
Zapadła niezręczna cisza.
- T-t-t… to jakaś bzdura – powiedział po chwili Felix. W jego oczach widać było nutkę strachu.
- Radzę jeszcze raz dokładnie przejrzeć dowody Lestrade. Na pewno znajdziecie coś na poparcie mojej tezy. Założę się, że denatka nie miała prochu na dłoniach. Jak w takim razie mogła wystrzelić z pistoletu?
- Zajmę się tym – oznajmił zdziwiony inspektor – A pan, panie Bell, gdy tylko skończymy tę wspaniałą lazanię uda się ze mną na komisariat, gdzie wszystko sobie dokładnie wyjaśnimy.
- To absurd!
- Proszę się nie gorączkować i jeść. Założę się, że tak dobrego posiłku długo pan nie zasmakuje.

---

Po wyjściu gości Sherlock udał się do salonu. Wziął do ręki skrzypce i zaczął grać jakąś szybką melodię.
- Nie chce wiedzieć, jak wyciągnąłeś te wszystkie wnioski –mruknął Watson siadając obok – Tylko czy na pewno są zgodne z prawdą.
- Ja się nigdy nie mylę – stwierdził detektyw przerywając.
- A sprawa Baskerville? – spytał blondyn.
- Emocje. – odburknął detektyw – Sól w moim oku.
- Po prostu powiedz, że masz rację – westchnął lekarz łapiąc się za głowę.
- Mam rację – oznajmił patrząc Johnowi prosto w oczy – Mam rację.
- Wierzę ci – powiedział z lekkim uśmiechem – Zawsze ci wierzę.
- Dlaczego?
- Bo jesteś moim przyjacielem.

---

Popadłam w Sherlockomanię :D Obejrzałam ostatnio ponownie całe dwa sezony i mam chęć na dedukcje. Ta miniaturka jest o wiele dłuższa od poprzedniej i bardzo cieszy mnie fakt, że wreszcie ruszyłam swój leniwy tyłek i napisałam coś w miarę porządnego. Mam nadzieję, że wam się podoba. Komentujcie! Chce znać waszą opinię.

sobota, 25 sierpnia 2012

1. Cała prawda o nas

Na podstawie serialu SHERLOCK emitowanego w stacji BBC.


Sherlock Holmes jest osobą niezwykłą. Stosowana przez niego metoda dedukcji jest nad wyraz imponująca. Jak za pomocą najzwyklejszych i zarazem – wydawałoby się – najmniej istotnych szczegółów dojść do poprawnych wniosków? Ja, mimo, iż trwam przy tym człowieku około pięciu lat nadal nie mogę w pełni zrozumieć tej umiejętności. Dlatego postać mojego przyjaciela tak bardzo mnie zadziwia. Nie potrafię ogarnąć swoim małym umysłem wielkości jego geniuszu. Każda sprawa, w której uczestniczę, każde wypowiedziane przez niego zdanie coraz bardziej utwierdza mnie w przykrym przekonaniu, że jestem idiotą. Właściwie… nie tylko ja. Jedyną osobą, która w jakimkolwiek stopniu dorównywała Sherlockowi był James Moriarty. Mógłbym poświęcić mu sporej długości książkę, jednak nie zrobię tego. Dlaczego? Ponieważ samo nazwisko tego potwora napawa mnie obrzydzeniem. Za każdym razem, gdy go wspominam widzę przed oczami swego kompana skaczącego z budynku. I mimo, iż od tego wydarzenia minęły prawie trzy lata to nadal prześladują mnie demony tamtych chwil. Nie mogę poradzić sobie z myślą, że kiedykolwiek mógłbym stracić Sherlocka.

 I to raz na zawsze.

Jakimi uczuciami darzę Holmesa? Trudne pytanie… albo i nie.
Wiele osób insynuuje, że łączy nas coś więcej niż przyjaźń. Uważają, że ukrywamy nasz związek ze względu na oszczerstwa, które mogłyby być jego skutkiem. Nic bardziej mylnego. Nie jesteśmy parą i wątpię, żebyśmy kiedykolwiek byli. Jednak prawda jest taka, że kocham go. W swój dziwny, absolutnie nie seksualny sposób. Jest moim najlepszym przyjacielem, jedyną osobą, która poszłaby za mną w ogień bez mrugnięcia okiem. Ja dla niego zrobiłbym to samo. Czy nie po tym rozpoznaje się prawdziwą przyjaźń?

Co czułem, gdy pierwszy raz spotkałem jedynego na świecie detektywa doradczego? Zachwyt… i zdziwienie.
Nie mogłem wytłumaczyć sobie skąd zna on tyle szczegółów z mojego życia. Skąd wiedział o Afganistanie, o postrzale, o Harry!!! W tamtym momencie było to dla mnie niezwykłe. Właściwie nadal jest, mimo, iż dokładnie wytłumaczył mi jak wyciągnął takie wnioski. Czysty geniusz.

Jakie byłoby moje życie bez Sherlocka? Nudne. Zwyczajne. Nie do zniesienia.
Pewnie nie widzi jak wiele dla mnie zrobił i jak bardzo jestem mu wdzięczny. Nie. On po prostu nie chce tego widzieć. Mimo wszystko jest osobą w głębi duszy bardzo delikatną i rzadko chwaloną. Nie dostrzega własnej wartości. Muszę nad tym popracować.

Czy w tym momencie przeżyłbym jego stratę?

Absolutnie nie…
 
*
 



I jest. Pierwsza miniaturka (albo raczej opis). Krótka, Ale nie chodzi tu o długość, tylko o treść. Namęczyłam się trochę nad nią, ale myślę, że wyszło dobrze. A jak wam się podoba? Komentujcie :D


piątek, 10 sierpnia 2012

II. Blaszany drwal


Ludzie myślą, że Avengers to tylko nazwa. A pro, po… kto to w ogóle wymyślił? Mściciele… jakoś źle mi się kojarzy. Wiem, że jestem dziwna. Nie zwracajcie na mnie uwagi. Albo wiecie, co? Zwracajcie, w końcu jestem narratorką, prawda? Tak czy siak nie podoba mi się, ale lepsze to niż np. Drużyna Kapitana Ameryki, Armia Thor’a, czy Playboy’e Starka… chociaż to ostatnie jest dość chwytliwe… tylko gdzie w tym miejsce dla Nataszy? Clint by się zdenerwował.

*
- Stark! – krzyknął Rogers wchodząc do gabinetu.
- Dlaczego się tak drzesz? – spytał Tony. Stał za barkiem i właśnie przygotowywał sobie drinka – napijesz się święty żołnierzyku?
- Może później – odparł Steve. Podszedł do fotela i usiadł wygodnie.
- Czemuż to zawdzięczam tę wizytę Kapitanie. Brak lokum, gotówki?
- Rozkaz z góry – rzekł blondyn lustrując geniusza spojrzeniem – Fury kazał mi tu przyjść.
- Ah… Fury. Pewnie się za mną stęsknił – stwierdził brunet z uśmiechem – nie widzieliśmy się cały miesiąc. Muszę go odwiedzić. Ostatnio nie mam, kogo denerwować.
- Możesz być przez chwilę poważny?
- Nie bardzo – bąknął z niewinnym uśmieszkiem – Co ty taki drażliwy? Kostium ci się skurczył w praniu, czy co?
Żołnierz westchnął i przetarł twarz dłonią.
- Słuchaj, jestem tu z rozkazu Dyrektora, a nie w celach towarzyskich. Daj mi powiedzieć, co mam do powiedzenia i pójdę sobie – warknął.
- Nie gorączkuj się tak, bo ci jeszcze żyłka pęknie i co wtedy? Jeżeli Nick czegoś chce może sam się pofatygować, a nie wysyłać młodego staruszka z lodówki. A teraz wybacz, jestem zajęty. Muszę wybrać garnitur na wieczór. To nie lada wyzwanie jak ma się ich całą szafę. Sam rozumiesz –mruknął Anthony wstając – Miło było znów pana widzieć.
- Natychmiast siadaj, albo ja ci pomogę – niebieskooki spojrzał na mężczyznę groźnie.
- To aż tak ważna sprawa gwiazdeczko? – zapytał marszcząc brwi – Dziś jest jeden z najważniejszych dni w moim życiu, więc może poczekać. A teraz wyjdź, bo muszę jeszcze udekorować to wspaniałe miejsce. I to wcale nie była prośba.
Rogers przeklął cicho.
- Niech S.H.I.E.L.D się z tobą męczy. Ja nie mam na to nerwów – oznajmił wychodząc i zostawiając miliardera samego.

*

- Cudowny wieczór na randkę, nie sądzisz Nataszo? – spytał Barton przeciągając się na krześle.
Siedzieli właśnie w jednej z najlepszych restauracji w Paryżu z widokiem na wieżę Eiffla.
- To nie jest randka – stwierdziła rudowłosa z delikatnym uśmiechem przyglądając się dokładnie Menu – widzisz go?
- Wolę patrzeć na ciebie – mruknął cicho – ale jeśli cię to tak bardzo interesuję to siedzi cztery stoliki od nas z jakąś zgrabnąblondyneczką w szarej sukni z cekinami.
- Nie spuszczaj ich z oczu – rozkazała kobieta marszcząc delikatnie brwi.
- A ty, co w tym czasie będziesz robić? – zapytał Hawkeye ze zdziwieniem.
- Nadzorować twoją pracę – odparła Wdowa– jeśli się spiszesz dostaniesz nagrodę.
- Jaką?
- Dowiesz się po akcji – oznajmiła cicho patrząc na niego znacząco – zamów dla mnie homara. Muszę do toalety.
- Jakie to romantyczne – bąknął Clint. Tasza spojrzała na niego z dezaprobatą i ruszyła do WC
Agent westchnął cicho i oparł sięwygodnie cały czas bacznie obserwując mężczyznę podejrzanego o coś, czego S.H.I.E.L.D nawet im nie wyjawiło.
- Co ty knujesz staruszku?


*

Mój świat stanął na głowie i to dosłownie. W końcu nie codzienni dowiaduje się, że w mój ojciec ma jakiekolwiek skłonności do romantyzmu. Zawsze uważałam go za osobę niepotrafiącą ukazywać swoich uczuć. Czyżbym się pomyliła? Za często mi się to ostatnio zdarza. Pewnie nie macie pojęcia, o co mi właściwie chodzi. Pokarzę wam, tylko upewnijcie się, że siedzicie i nic nie pijecie, bo to może być dla was szok. W końcu mieli iść tylko na głupi koncert…


*







Pepper dotarła pod Stark Tower równo 19.30. Natychmiast ruszyła do gabinetu Tony’ego. Gdy dotarał zabrakło jej słów. Panował tam półmrok. Szyby były przyciemnione i wszędzie paliły się świece. Pośrodku pomieszczenia ciągnęła się dróżka z płatków róż. Prowadziła do stolika stojącego przy oknie. Leżała na nim koperta. Kobieta trzęsącymi rękoma otworzyła ją.

Pepper, wyjdziesz za mnie? – głosił napis na karteczce. Rudowłosa wzięła głęboki wdech i pisnęła cicho.
- Wyjdziesz za mnie Pepp? – usłyszała po chwili.
Odwróciła się i spojrzała na swojego ukochanego.
Był ubrany w garnitur. W jednej ręce trzymał piękną, białąróżę, a w drugiej malutkie pudełeczko. Ukląkł przed nią i powoli otworzył je. Wśrodku znajdował się cudowny pierścionek z białego złota.
- Tak – szepnęła, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza.

*

Teraz rozumiecie, o co mi chodziło!? To trochę przerażające. Myślisz, że znasz człowieka, a tu nagle on wyskakuje ci z czymś takim. W głowie się nie mieści!!! Z drugiej strony… to było nawet słodkie…
prawda?


*

Steve wrócił do domu około ósmej. Nie tracąc czasu postanowił trochę poćwiczyć. Wziął jeden z worków treningowych i ruszył na salę. Nie zaskoczył go fakt, że czekał tam na niego Dyrektor Fury.
- Witam – mruknął cicho do mężczyzny – pewnie w sprawie wizytacji?
- Jakbyś zgadł Kapitanie – odparł nie spuszczając z blondyna oka – jak poszło?
- Z Banner’em jest dobrze, trzyma się. A Stark… jak to Stark.
- Udało ci się wyciągnąć coś z Tony’ego? – spytał Nick.
- Nie. Powiedział, że jeśli czegoś pan od niego chce może się pan sam pofatygować – bąknął żołnierz marszcząc brwi – dlaczego te informacjęsą dla pana takie ważne?
- Dzięki nim będziemy mogli udoskonalić nasze oddziały.
- On wam w tym nie pomoże – stwierdził Rogers – prędzej da sobie rękę uciąć.
- Mamy swoje sposoby.
- Iron Man to dzieło Starka – nie wasze. Nie możecie zmusić człowieka by oddał wam tak ważną dla niego rzecz tylko, dlatego, że nie potraficie sobie sami poradzić – oznajmił – nie lubię tego zarozumiałego palanta, jednak w tej sprawie jestem po jego stronie. Nie będę już wam pomagał.Nie, gdy chodzi o coś takiego.
- Ta technologia może ratować ludzkie życia! – powiedział Fury już lekko zdenerwowany.
- Ratuję – mówiąc to odwrócił się do niego plecami – światu wystarczy jeden blaszany drwal.


*

- Tony – szepnęła po chwili wyrywając się z zamyślenia. Zmarszczyła delikatnie brwi i spojrzała na swojego chłopaka.
- Tak? – mruknął obejmując ją ramieniem. Ta natychmiast wtuliła się w niego.
- Pamiętasz walkę z Loki’m? I tę bombę atomową? – spytała kładąc głowę na jego klatce piersiowej. Nie przeszkadzał jej nawet reaktor łukowy.
- Pamiętam – odparł – i co w związku z tym?
- Gdy dzwoniłeś do mnie myślałeś, że nie wrócisz, prawda? –mówiąc to zadrżała.
Brunet nie powiedział nic. Wiedział, że kobieta zna odpowiedź na to pytanie. Pochylił się i pocałował ją w głowę zamykając na chwilę oczy.
- Zadzwoniłeś do mnie, a ja nie odebrałam. To takie… przerażające– stwierdziła – C… co chciałeś mi wtedy powiedzieć?
- Że cię kocham – powiedział cicho – Oraz, że przepraszam za wszystkie krzywdy, które spotkały cię z mojej winy i mam nadzieję, że mi wybaczysz. To brzmi jak w tanich romansidłach.
- Wybaczam – bąknęła podnosząc się i patrząc mu prosto w oczy – wszystko.
- Dziękuję – uśmiechnął się lekko.
- Wiesz… dawno nie rozmawialiśmy tak… poważnie…
- Tak, dość rzadko nam się to zdarza, ale to nie jest złe. Lubię się z tobą przekomarzać – rzekł przeciągając się – Idziemy na ten koncert? Wiesz, będą jeszcze grali… 20 minut.
- Zostańmy. Obejrzymy jakiś film – zarządziła wstając – idę zrobić popcorn, a ty coś wybierz.
- Tak jest – zasalutował i podszedł do pułki z płytami. Zapowiada się wspaniały wieczór.


*

Ten rozdział jest przeklęty. Pisałam go cały tydzień, kawałek po kawałku, a i tak jest krótki!!! Zupełnie nie mogłam przelać swoich pomysłów na papier. Irytowało mnie to bardzo, jednak zdążyłam w ostatniej chwili. Jutro wyjeżdżam na tydzień. Następny wpis będzie prawdopodobnie miniaturką, ale nic nie obiecuję. Muszę nad nią jeszcze trochę popracować.

Zapraszam na tylko-ginny.blog.onet.pl , gdzie pojawił się 6 rozdział 2 księgi opowiadania o niezwykłej Ginny Stark. :D

środa, 1 sierpnia 2012

I. Życie w NY


Avengers. Nie macie pojęcia co to? Poszukajcie w internetcie – wujek gogle powie wam o nich wszystko. Albo wiecie co? Oszczędzę wam tego trudu. W końcu, jaki byłby ze mnie narrator, gdybym tego nie zrobiła?  


Mściciele to grupa osób bawiących się w superbohaterów. Muszę przyznać, że nawet im to wychodzi. W końcu uratowali Nowy York przed inwazją kosmitów, a to już coś. Oczywiście mogli zrobić to szybciej i z większym wdziękiem, a nie rozwalać pół miasta, ale hej! To mimo wszystko były ich początki i powinniśmy być wyrozumiali. Ha! Ja mówię o wyrozumiałości? Musiałam uderzyć się w głowę jak majstrowałam przy jednym z samochodów taty, ale to już inna bajka. Wracając do naszych herosów – jest ich sześciu. Jeden zadufany w sobie idiota, dwóch szpiegów, koleś z młotkiem do ubijania mięsa i patriota w cyrkowym kostiumiku. Żyć nie umierać! Chcecie więcej? Proszę bardzo…


Może zacznę od największego egoistycznego dupka, jaki kiedykolwiek chodził po ziemi. No… chyba go jednak przebiłam, ale nie mówimy tu o mnie! Anthony Stark – bogaty playboy, który myśli, że pozjadał wszystkie rozumy. A może i pozjadał. W końcu jego „geniusz” musiał się skądś wziąć. Ale i tak jest idiotą. Jednakże kocham go. To mój ojciec i muszę go kochać – takie niepisane prawo. Poza tym jest nawet zabawny. Lubimy te same rzeczy, pracujemy razem nad kolejnymi, wspaniałymi wynalazkami, chodzimy na hamburgery… cofam wszystko. Uwielbiam go! Łatwo mnie przekupić, prawda?


Skoro napisałam o ojcu to musze też o jego dziewczynie. Pepper Potts. Urocza, elokwentna, praktyczna i inteligentna - te cztery słowa opisują ją idealnie. Nie ma osoby, która by za nią nie przepadała.


Agenci S.H.I.E.L.D – Natasza i Clint. Szczerze powiem, że niewiele o nich wiem. Jednak cóż się dziwić – pracują dla Fury ‘ego. Da się z nimi pogadać w miarę po ludzku i chwałą im za to! Tasza mnie trochę przeraża. Zresztą nie tylko mnie. Nawet Barton się jej boi, gdy przechodzi „te dni”. Zazwyczaj jest wtedy bardzo podminowana i naskakuje, na kogo popadnie. Lepiej trzymać się wtedy od niej z daleka.


Nasz wspaniały bóg piorunów. Thor jest… dziwny. Pewnie, dlatego, że wychował się w Asgardzie – jednym z dziewięciu światów. Nie potrafię z nim rozmawiać, albo raczej on nie potrafi ze mną. Zawsze wyskakuje z jakimś dziwnym tekstem i zbija mnie na chwilę z tropu. I nosi tą obleśną, czerwoną pelerynkę. Ale lubię go. Mimo, iż zwykle nie rozumiem o czym do mnie mówi, jego optymizm często podnosi mnie na duchu.

Kapitan Ameryka… ja nazywam go cyrkowcem, przez co strasznie się denerwuje, ale w gruncie rzeczy nasze relację są dość dobre. Chyba, że wydaje mi rozkazy. Nienawidzę, gdy ktoś próbuje mną rządzić, ale wracając do Rogers ‘a – wiecie, że on ma prawie sto lat? Dziwne? Wcale nie! Przespał ponad pół wieku zamrożony w jakimś wielkim lodowcu. Na początku nie potrafił przystosować się do dzisiejszych czasów, ale jest coraz lepiej. Pomagamy mu jak się da. Umie już nawet obsługiwać telewizor! W sumie… sześcioletnie dzieci też… nieważne.

I pozostał mi tylko Bruse. To wspaniały gość. Nie żartuje. Chociaż miewa swoje złe dni – czytaj Hulk. A przynajmniej miewał. Nie wiem jak, ale nauczył się go kontrolować. Trwało to dość długo, lecz opłacało się.  Jednak S.H.I.E.L.D nadal go nadzoruje, co mnie bardzo denerwuje. Fury z jego wszechwidzącym okiem… uhhh… Czasem mam ochotę mu je wydłubać widelcem.

Tak czy siak - pewnie domyśliliście się, że jestem córką Tony ‘ego Stark ‘a, a jeśli nie to biada wam. Mówiłam o tym, co najmniej dwa razy. Mam na imię Zoe. Ten… pamiętnik? - nie wiem jak to nazwać – piszę nie dla siebie. Nawet nie dla was. Robię to dla Avengers. Spisane będą tu ich wspomnienia, początki przyjaźni. Nie! Nie partnerstwa i walki o świat! Przyjaźni.

Dlaczego to robię? By nie zapomnieli jak powstali. By pamiętali, czemu tak wiele różnych osobowości połączyło się w jedną, zgraną ekipę. I dlatego, że ich kocham.

*



No to może zacznę? Tylko jak? Hmmm…
W Nowym Jorku nastał wieczór. Niebo było bezchmurne, a gwiazdy błyszczały jaśniej niż zazwyczaj. Historia rozpoczyna się w jednej z najdroższych restauracji w mieście. Skrzypek gra, kelner przynosi dania.  Zapowiada się miło…



- Gdyby wzrok mógł zabijać już leżałbyś martwy na ziemi. Coś ty zrobił tej biednej staruszce? – spytała kobieta o nieziemsko niebieskich oczach wychodząc z lokalu.
- Dlaczego od razu zakładasz, że to byłem ja? – mruknął jej partner z wyraźną pretensją w głosie.
- Znam cię Tony. Poza tym widziałam jak z nią rozmawiałeś –oznajmiła wyciągając z torebki     kluczyki – Po twoim odejściu zaczęła wyklinać cię na wszelkie możliwe sposoby.
- Kiedy ja naprawdę nic jej nie zrobiłem! No… może poza powiedzeniem…
- Nie chce wiedzieć! – przerwała mu odwracając się w kierunku swojego samochodu. Lekki uśmiech wkradł się na jej twarz, jednak skutecznie się go pozbyła.
- Sama sobie przeczysz, Pepp – stwierdził – Przed chwilą…
- Zmieniłam zdanie – bąknęła otwierając drzwi i siadając na miejscu kierowcy.
- Ponoć kobieta zmienną jest, a szczególnie, gdy spodziewa się dziecka. Chcesz mi coś powiedzieć? Wiesz, jako twój szef i chłopak…
- Nie jestem w ciąży, Tony.
- Ale moglibyśmy to zmienić – powiedział posyłając ukochanej jeden ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów i opierając się o bok pojazdu – jednak… za planowanie dziecka zabierzemy się dopiero po ślubie.
- Czy to były oświadczyny, panie Stark?
- Możliwe, panno Potts – powiedział kucając przy niej – ale pierścionek podaruje ci przy lepszej okazji. Cieszysz się?
- Tylko w 12 procentach – odparła ironicznie.
-Nie zamierzasz mi tego darować, co? – zapytał. Ta tylko pokręciła przecząco głową. Mężczyzna pochylił się i pocałował ją.
- A teraz?
- Zastanowię się – szepnęła – ale na razie… - przybliżyła się do niego jeszcze bardziej – sobie… - położyła mu ręce na klatce piersiowej – idź – i odepchnęła go delikatnie.
- Jeszcze za mną zatęsknisz. – mówiąc to wstał  - Zobaczymy się jutro, oczywiście, jeżeli ziemi znów nie najadą jacyś obcy.
- Dobranoc – mruknęła Pepper i zamknęła drzwi.
- Dobranoc – odpowiedział i ruszył do swojego auta.


*


- Panie Banner – powiedział Rogers i uścisnął swemu kompanowi dłoń – miło znów pana widzieć.
- Wzajemnie Kapitanie – mruknął brunet z uśmiechem.
- Mam nadzieję, że zdrowie dopisuje – rzekł blondyn odwzajemniając uśmiech.
- Jeżeli chodzi o Hulk ’a to jest dobrze. Nie daje o sobie znać od czasu bitwy – odparł Bruce – Nie mam pojęcia, co z resztą. Wszyscy gdzieś pouciekali.
- Thor zapewne został w Asgardzie by dopilnować procesu Loki ‘ego, Stark baluje, a Wdowa i Barton jak to szpiedzy - szpiegują– stwierdził Steve siadając na jednym ze zniszczonych foteli – ładne mieszkanko. Takie… stare.
- Jestem tu tymczasowo – bąknął naukowiec z grymasem – muszę znaleźć lepsze lokum. Chyba przystanę na propozycje Tony ‘ego.
- Jaką?
- Zaproponował, bym się do niego wprowadził. Wie, że nie mam za łatwo i chce mi pomóc, jednak to trochę krępujące. – oznajmił drapiąc się po głowie – Z drugiej strony te wszystkie laboratoria… kuszą.
- Powinieneś to zrobić – powiedział wstając – nie musiałbyś się tak męczyć. W końcu…
- Wiem, że S.H.I.E.L.D cię tu przysłało – przerwał mu Bruce - chcieli się pewnie upewnić, że nie stanowię zagrożenia
- Chcieli po prostu wiedzieć, czy wszystko u ciebie w porządku.
- I ty im wierzysz? – spytał z niedowierzeniem.
- Nie – mruknął żołnierz – ale i tak miałem zamiar cię odwiedzić. Czeka mnie taka sama wyprawa do Starka i nie jestem z tego powodu zadowolony.
- Myliłeś się, co do niego – stwierdził Banner lustrując kolegę wzrokiem.
- Wiem. Jednak musisz przyznać, że jest cynicznym, zadufanym w sobie dup…
- Bohaterem… Jest bohaterem…
Blondyn tylko kiwnął głową i wyszedł zamykając za sobą drzwi. W mieszkaniu znów zagościła cisza.



*



- Zawiodłem się na tobie synu – rzekł Odyn karcąc Loki ‘ego spojrzeniem.
- Nie jesteś moim ojcem – odparł młodzieniec – Nigdy nim nie byłeś i nigdy nie będziesz. Nie ważne, co powiesz – twoje słowa nic nie znaczą.
-  Czuję żal. Daliśmy ci z matką wszystko. Ofiarowaliśmy ci swą miłość, a ty tak nam się odpłacasz?
- Kłamstwo – bąknął brunet – Każde wasze słowo było kłamstwem, w które niestety wierzyłem. Jednak przejrzałem na oczy. Nie jesteś w stanie mną dłużej manipulować.
- Wróć do nas…
- Wolę zgnić w najczarniejszej otchłani wszechświata – stwierdził czarnowłosy.
- Niechaj tak będzie.
Nikt nie zwracał uwagi na blondyna stojącego w najodleglejszym kącie Sali. Jego serce przepełnione było smutkiem, a oczy ukazywały wielkie rozczarowanie.

Bib!!! Wspominałam, że Thor ma złego brata - Loki ‘ego? Nie? Mój błąd. Tak czy siak to właśnie ten młodziak napadł na Nowy Jork ze swoimi obrzydliwymi stworami. A szkoda – taki przystojniak.  


*


- Dobrze, że zniszczenia nie były zbyt poważne. Jakoś nie uśmiechałoby mi się budować wszystkiego od podstaw – mruknęła Pepper rozglądając się po gabinecie.
- Nie byłoby tak źle. Więcej spoconych robotników w naszej windzie. Cóż za rozkosz… - odparł Stark.
- Albo odór – stwierdziła – chyba, że ci się to podobało. Zawsze mogę ich sprowadzić.
- Nie kłopocz się piękna – szepnął jej na ucho – wystarczy mi jedna, wspaniała pani majster do pomocy.
- Mam po nią zadzwonić? – spytała patrząc mu w oczy.
- Tak – powiedział odsuwając się od niej i podchodząc do barku – niech przyniesie przy okazji trochę lodu. 
- Tony!
- Jej numer jest pod jedynką – bąknął z szelmowskim uśmiechem – Panna Pepper Potts. Może ją znasz? Wysoka, rude włosy, niebieskie oczy, trochę wredna…
- Chyba kojarzę – oznajmiła podchodząc do niego i obejmując go ramionami w pasie – Słyszałam, że spotyka się pan z nią, panie Stark. Czyżby jakieś głębokie uczucie?
- O tak – odpowiedział przybliżając swoją twarz do jej – bardzo głębokie – ich usta dzieliły centymetry.
- Pod jedynką tak? – zapytała wyciągając mu z kieszeni telefon i odchodząc na drugi koniec pomieszczenia.
- Twarda sztuka – mruknął cicho pod nosem biorąc łyk whisky.
- Mówiłeś coś?
- Nie, nic…
- Trzeba tu było wszystko odmalować, wymienić szyby i meble. O i załatać dziurę w ścianie – oznajmiła po chwili kobieta zapisując swoje słowa w zeszycie.
- Dziurę? – spytał brunet ze zdziwieniem – nie było żadnej dziury.
- Najwyraźniej masz słaby wzrok – powiedziała wskazując miejsce, gdzie jeszcze nie dawno znajdowała się wielka szczelina zrobioną przez Hulk ’a.
- Musiało mi umknąć.
- Nie za wiele rzeczy ci ostatnio umyka? – westchnęła.
- Tylko te mało ważne – rzekł siadając na schodkach – ale te WAŻNE zawsze zapadają mi w pamięć.
- Na przykład? – spytała lustrując go wzrokiem.
- Wiesz, co dziś za dzień?
- Tak i co w związku z tym?
- 21 lipca. Nasza rocznica – oznajmił z małymi ognikami w oczach – zabieram cię o 20.00 na koncert ACDC. Zgoda?
- Tak, jeżeli ty stawiasz.
- Twój szef za mało ci płaci? Porozmawiam z nim – bąknął przeciągając się.
- Wystarczy, że spojrzysz w lutro.
- Masz jakieś w zanadrzu?


*
Tak… mój ojciec nie jest zbyt wielkim romantykiem, Pepper ma charakterek, Banner czuje się dobrze, Rogers - jak to Rogers, a Thor musi pożegnać się z bratem. Coś przegapiłam? Chyba nie... A jeśli nawet to trudno. Nie jestem nieomylna.
**********

I jest – pierwszy rozdział. Trochę zajęło mi tworzenie go, ale myślę, że nie wyszło tak źle. Chciałam napisać coś nowego. Takiego, żeby w jakiś sposób odznaczało się na tle innych tekstów o Avengers i mam nadzieję, że mi się udało.
Francesco - Jestem wielką fanką nie tylko książek o Sherlocku, czy filmu, ale także serialu emitowanego na BBC. Widziałaś go? Jeśli nie to polecam. Moje miniaturki będą mieszane – raz to, raz to.